Ars moriendi, czyli jak kiedyś umierano. Cz. 2

O tym, jak umierali i jak chowano możnych, wiemy wiele – ci ludzie zawsze mogli liczyć na to, że na ceremonii pogrzebowej znajdzie się choć jeden kronikarz albo znajomy kronikarza, który później wszystko spisze. Ubodzy ludzie (czyli znakomita większość społeczeństwa) na pewno nie mogli liczyć na tak wystawne pogrzeby – o tym jednak nie można się dowiedzieć ze źródeł, bo takowych praktycznie nie ma.

Co jednak jest pewne? Na pewno nie ogłaszano po nikim trzydniowej żałoby – wyjątkiem mógł być proboszcz lokalnej parafii, ale tak naprawdę jako przedstawiciel kleru zawsze stał on wyżej od chłopstwa, więc to inna kategoria. A po chłopach żałoby prawdopodobnie nie było z bardzo prozaicznego powodu – nie było na to czasu. Jako że większość ludzi zajmowała się uprawą roli lub chowem zwierząt, a także czynnościami pobocznymi, ale dla wsi koniecznymi, a więc na przykład piwowarstwem czy wypiekiem pieczywa, nikt nie mógł sobie pozwolić na trzydniową żałobę.

Specyficzne dla średniowiecznego społeczeństwa było jednak przywiązanie do grupy – paradoksalnie bez portali społecznościowych ludzie byli sobie dużo bliżsi i to było widać we wszystkich działaniach, dlatego łatwo się domyślić, że również pogrzeb biednego chłopa gromadził przynajmniej większą część mieszkańców wsi. Inna sprawa, że trzeba na to spojrzeć z punktu widzenia miejscowości liczącej 20-50 gospodarstw – śmierć kogoś z jednego domu na jakiś czas paraliżowała często pracę gospodarstwa, a to stanowiło poważny cios, stąd tak duża waga śmierci w ogóle, a pogrzebu w szczególności, i jednocześnie niemożność długotrwałej żałoby.

Trumny? Tak, ale zdecydowanie prostsze, na pewno nie ozdobne, jak miało to miejsce w przypadku znanych ludzi. Całun – najczęściej prawdopodobnie też, jako że ten element miał przede wszystkim wymiar symboliczny (a trumna praktyczny – ciało w trumnie było po prostu łatwiejsze do pochowania).

Bywało jednak i tak, że umierała osoba niemająca bliskiej rodziny albo ktoś nieznajomy (na przykład nieznany podróżny). Tych osób nikt nie chował i zwłoki po prostu wywożono do lasu lub wyrzucano na śmietnik – nie dlatego, że taka osoba nie miała szans na zbawienie, ale ze względu na koszty pogrzebu.

Jako że te zwykle pokrywała grupa społeczna, z której się zmarły wywodził, jeśli nie dawało się pochodzenia ustalić, nie było nikogo, kto mógłby się pochówkiem zająć. Do czasu. W późniejszym nieco okresie powstawały stowarzyszenia zajmujące się grzebaniem niezidentyfikowanych zwłok oraz najuboższych członków społeczności. To było z kolei wyrazem dbałości przede wszystkim o własną duszę (dobry uczynek wobec bliźniego i to zdecydowanie najuboższego, a więc dobry uczynek o największej wadze), ale i warunki sanitarne. Wystarczyła jedna niezbyt groźna epidemia, żeby ludzie nauczyli się, że kultura pogrzebu to coś więcej niż ceremoniał – to także podstawowy wymóg sanitarny.

Mniej więcej z pierwszą poważną epidemią dżumy dotarło do ludzi średniowiecza, że zwłoki niepochowane to więcej niż źródło przykrego zapachu, jak podnoszono przy transporcie zwłok, ale także realne zagrożenie dla żywych.

Kliknij tutaj by wrócić do 1 części.

Jak umierano
 

© 2024 Internetowy Dom Pogrzebowy Poznań - Wszystkie prawa zastrzeżone.